Paco i Kasia zeszli i zjechali w dół, dół, dół do Copiapo – 6.600 metrów w ciągu 24 godzin. My zostajemy jeszcze dwa dni, by zanurkować w jeziorze odkrytym kilka dni temu. Nazwaliśmy je roboczo Laguna Polacco. Porterzy przenieśli tam resztę sprzętu nurkowego, a my rozpoczęliśmy przygotowania do nurkowania. Widać nadchodzącą jesień – niemal 80% jeziora jest zalodzonego, w porównaniu z 25-30%, gdy po raz pierwszy Maciek z Paco je dojrzeli raptem kilka dni temu. To efekt zmian pogody ostatnich trzech dni – niebo zasnute chmurami nie dostarcza już tyle ciepła. Około południa pogoda jest jeszcze dobra, chmury zasłaniają około połowę nieba. Patryk wchodzi do wody pierwszy. Wysokość 5.710 m n.p.m. daje się we znaki przy ubieraniu suchego skafandra i zakładaniu sprzętu. Na szczęście NITROX 36% po raz kolejny ułatwia złapanie i uspokojenie oddechu. Nie mamy problemu z odpowiednim dociążeniem się – woda jest całkiem słodka. Żeby zanurkować nieco głębiej należy wyłamać przynajmniej kilka metrów lodu od brzegu, na szczęście jest dosyć cienki (2-3 centymetry). Potem można już oderwać płetwy od podłoża i bez wzburzania piasku z dna podziwiać widoki pod wodą. Podążamy za nim. Zabawy jest co niemiara – można przesuwać po tafli jeziora krę o powierzchni 20-30 m2, dopłynąć do narożnika wyłamanej tafli lodowej, oprzeć się łokciami i podziwiać panoramę gór, włącznie ze szczytem Ojos, nieco już zasnuwającym się popołudniowymi chmurami. Widoczność pod wodą jest dobra, ok. 15 metrów, dno jest pokryte piaskiem i wystającym na 20-30 cm głazami. W pewnym momencie, płynąc tuż nad dnem, Maciek dojrzał czerwonawy kształt – ryba! – pomyślał. Jakżeż to niewiarygodne – w zbiorniku na tej wysokości, zupełnie odizolowanym od innych, zamarzniętym najpewniej przez większość roku, odkryliśmy życie! Tym dziwniejsze to, że na kamieniach nie było widać glonów, jezioro wydawało się jałowe. Maciek spróbował ująć zwierzę w rękawice i wypłynąć w ten sposób na powierzchnię, jednakże stworzenie umknęło z pułapki. Po wypłynięciu na powierzchnię i oznajmieniu pozostałej czwórce, że dostrzegł „coś żywego” spotkał się z salwą śmiechu i niedowierzania. Ale Patryk, wciąż jeszcze ubrany w suchy skafander, wziął aparat fotograficzny i zaczął przeszukiwać przybrzeżne wody, brodząc po pas. Bingo! Udało mu się ująć na matrycy dwa podobne stworzenia. W tak ekstremalnych warunkach może to być gatunek endemiczny, być może bardzo rzadki, albo wręcz nieznany! „To coś” miało ok. 1.5-2 cm długości; będziemy musieli się jak najszybciej skonsultować z taksologami, by ustalić, czy to była przedziwna ryba, czy też być może stadium larwalne jakiegoś płaza, czy też jeszcze coś zgoła innego. Nurkowie spędzili pod wodą po kilkanaście minut, zabawa dała tyle frajdy, że tylko podczas wchodzenia i wychodzenia czuło się wysokość. Nasi tragarze kręcili z niedowierzaniem głowami, całe to widowisko bardzo ich bawiło. Później wspominali, jakże ważna to była dla nich odmiana od codzienności – noszenia ciężkich plecaków utartymi szlakami na wciąż te same szczyty…
Wieczorem Partyk zabrał się za robienie zdjęć nocnego nieba nad Ojos. Kilkanaście minut eksperymentowania nad czasem ekspozycji dało piękne rezultaty. Mamy kilka wspaniałych ujęć rozgwieżdżonego nieba, Drogi Mlecznej oraz Obłoku Magellana tuż obok wierzchołka Ojos del Salado.