Czwartek, 29 marca Laguna Pollaco

Paco i Kasia zeszli i zjechali w dół, dół, dół do Copiapo – 6.600 metrów w ciągu 24 godzin. My zostajemy jeszcze dwa dni, by zanurkować w jeziorze odkrytym kilka dni temu. Nazwaliśmy je roboczo Laguna Polacco. Porterzy przenieśli tam resztę sprzętu nurkowego, a my rozpoczęliśmy  przygotowania do nurkowania. Widać nadchodzącą jesień – niemal 80% jeziora jest zalodzonego, w porównaniu z 25-30%, gdy po raz pierwszy Maciek z Paco je dojrzeli raptem kilka dni temu. To efekt zmian pogody ostatnich trzech dni – niebo zasnute chmurami nie dostarcza już tyle ciepła. Około południa pogoda jest jeszcze dobra, chmury zasłaniają około połowę nieba. Patryk wchodzi do wody pierwszy. Wysokość 5.710 m n.p.m. daje się we znaki przy ubieraniu suchego skafandra i zakładaniu sprzętu. Na szczęście NITROX 36% po raz kolejny ułatwia złapanie i uspokojenie oddechu. Nie mamy problemu z odpowiednim dociążeniem się – woda jest całkiem słodka. Żeby zanurkować nieco głębiej należy wyłamać przynajmniej kilka metrów lodu od brzegu, na szczęście jest dosyć cienki (2-3 centymetry). Potem można już oderwać płetwy od podłoża i bez wzburzania piasku z dna podziwiać widoki pod wodą. Podążamy za nim. Zabawy jest co niemiara – można przesuwać po tafli jeziora krę o powierzchni 20-30 m2, dopłynąć do narożnika wyłamanej tafli lodowej, oprzeć się łokciami i podziwiać panoramę gór, włącznie ze szczytem Ojos, nieco już zasnuwającym się popołudniowymi chmurami. Widoczność pod wodą jest dobra, ok. 15 metrów, dno jest pokryte piaskiem i wystającym na 20-30 cm głazami. W pewnym momencie, płynąc tuż nad dnem, Maciek dojrzał czerwonawy kształt – ryba! – pomyślał. Jakżeż to niewiarygodne – w zbiorniku na tej wysokości, zupełnie odizolowanym od innych, zamarzniętym najpewniej przez większość roku, odkryliśmy życie! Tym dziwniejsze to, że na kamieniach nie było widać glonów, jezioro wydawało się jałowe. Maciek spróbował ująć zwierzę w rękawice i wypłynąć w ten sposób na powierzchnię, jednakże stworzenie umknęło z pułapki. Po wypłynięciu na powierzchnię i oznajmieniu pozostałej czwórce, że dostrzegł „coś żywego” spotkał się z salwą śmiechu i niedowierzania. Ale Patryk, wciąż jeszcze ubrany w suchy skafander, wziął aparat fotograficzny i zaczął przeszukiwać przybrzeżne wody, brodząc po pas. Bingo! Udało mu się ująć na matrycy dwa podobne stworzenia. W tak ekstremalnych warunkach może to być gatunek endemiczny, być może bardzo rzadki, albo wręcz nieznany! „To coś” miało ok. 1.5-2 cm długości; będziemy musieli się jak najszybciej skonsultować z taksologami, by ustalić, czy to była przedziwna ryba, czy też być może stadium larwalne jakiegoś płaza, czy też jeszcze coś zgoła innego. Nurkowie spędzili pod wodą po kilkanaście minut, zabawa dała tyle frajdy, że tylko podczas wchodzenia i wychodzenia czuło się wysokość. Nasi tragarze kręcili z niedowierzaniem głowami, całe to widowisko bardzo ich bawiło. Później wspominali, jakże ważna to była dla nich odmiana od codzienności – noszenia ciężkich plecaków utartymi szlakami na wciąż te same szczyty…

Wieczorem Partyk zabrał się za robienie zdjęć nocnego nieba nad Ojos. Kilkanaście minut eksperymentowania nad czasem ekspozycji dało piękne rezultaty. Mamy kilka wspaniałych ujęć rozgwieżdżonego nieba, Drogi Mlecznej oraz Obłoku Magellana tuż obok wierzchołka Ojos del Salado.

Środa, 28 marca, Ojos del Salado (6.893 m) – szczyt zdobyty!

Ostatni dzień ekspedycji dla Kasi ma się zakończyć silnym akcentem – zdobyciem szczytu Ojos del Salado! Raz jeszcze dzielimy nasz zespół na dwie grupy – Paco, Kasia i Carlos wybierają się na szczyt, a Patryk, Maciek, Zbyszek i Cocke mają dokonać dokładnych pomiarów dwóch jezior odkrytych dnia wczorajszego. Na szczęście intensywna terapia oka naszego portera przyniosła pozytywne rezultaty i decyduje się wybrać się razem z nami.

Do grupy szczytowej dołącza „Herminator” Hernan oraz niemiecki turysta, który zwiedza Chile rowerem. Reżim zdobywania najwyższych szczytów jest niemiłosierny – trzeba wstać tuż po 2-giej rano, wyjść ok. 4-tej rano, by największe chłody przed wschodem słońca przywitać rozgrzanym marszem i zdobyć szczyt przed południem, kiedy pogoda znacznie się pogarsza.

Grupa „jeziorna” w przeciwieństwie do „szczytowej” może się wyspać i ruszyć w podróż eksploracyjną, gdy słońce już przygrzewa. Pierwsze jezioro roboczo od imienia odkrywcy nazywamy jeziorem Patryka”. Dokładne pomiary laserowym dalmierzem wykazują długość i szerokość rzędu 22m x 19m, mniej więcej połowę rozmiarów jeziora Licancabur. Wysokość nad poziomem morza mierzona GPS wskazuje na 5.877 metrów, zaledwie 23 metry poniżej Licancabur. Patryk przebrał się w suchy skafander i zaczął spacerować po powierzchni jeziora, udając lodołamacz. Zebraliśmy próbki wody dla geomorfologów z UW, zmierzyliśmy grubość lodu (6-7 cm) i udaliśmy się do „jeziorka Maćka” – ponownie używamy tu roboczej nazwy od imienia odkrywcy. Jak nurkowie wiedzą, zakładanie i zdejmowanie suchego skafandra, nie jest czynnością łatwą, szybką czy przyjemną. Jak każdy sobie potrafi wyobrazić – ta sama czynność na wysokości niemal 6.000 metrów, przy ciśnieniu atmosferycznym o 50% niższym jest znacznie bardziej kłopotliwa. Patryk zdecydował się więc przejść pomiędzy jeziorkami w suchym skafandrze – zapewne jedyny taki trekking na takiej wysokości! „Jezioro Maćka” miało rozmiary 41m x 21m, było położone na wys. 5.865 metrów i podobnie jak „jezioro Patryka” jest zbyt płytkie by w nim zanurkować. Grubość lodu była niemal taka sama – 6-7 cm, ponownie zebraliśmy próbki wody do analiz fizykochemicznych.

Od powrotu do Refugio Tejos, grupa „jeziorna” wypatrywała „szczytowej” na najwyższej grani góry. Wreszcie pojawiły się sylwetki – wszystkie pięć. Niesamowite było podziwiać przesuwające się po skałach, lodzie i śniegu postaci, które były oddalone o kilka kilometrów w poziomie i 1000 metrów w pionie. Grupa „szczytowa” wróciła ok. 16-tej z sukcesem – udało się zdobyć szczyt Ojos del Salado – najwyższego wulkanu na świecie! Dodatkowo Kasia z Paco zrobili trawers krateru i zrobili kilka zdjęć na stronę argentyńską. Wprawdzie „naszego” jeziora na 6.350 m n.pm. nie udało się dostrzec (zasłaniało je zbocze Ojos), ale utrwaliliśmy na matrycy kilka innych – położonych niżej. Zdaje się, że strona argentyńska może być równie obfita w niespodzianki eksploracyjne jak chilijska. Kasia oceniła trasę na trudną, być może nawet trudniejszą niż nasze próby trawersu wschodniego. Wszyscy wspinacze byli niesamowicie szczęśliwi, choć zmęczeni i zziębnięci. Nasze obawy dotyczące pogarszającej się pogody potwierdzają się każdego dnia. Dziś chmury zebrały się wyjątkowo wcześnie i po południu mieliśmy ołów nad głowami. Tuż przed zmrokiem zaczął padać śnieg – po raz pierwszy podczas naszej ekspedycji. W innych wysokich górach to żadna nowość, ale tu, w jednym z najsuchszych rejonów świata nie zdarza się to często.

 

Wtorek, 27 marca, Ojos del Salado – kolejne odkrycia

Rozpoczęliśmy przygotowania do zanurkowania w 10-tym najwyższym jeziorze na świecie, które odkryliśmy raptem przedwczoraj. Ustaliliśmy trasę przemarszu z naszego obozu i „obciążyliśmy” tragarzy obowiązkiem przeniesienia butli i balastu. Po drodze Maciek z Patrykiem spędzili dłuższą chwilę podziwiając rozległe pole penitentów (niezwykłych lodowych iglic, które występują głównie w Andach). Od jeziora wracaliśmy do obozu okrężną drogą, raz jeszcze przechodząc przez miejsce, gdzie znaleźliśmy japoński namiot. Niestety nie znaleźliśmy żadnych dodatkowych szczegółów. Idąc w kierunku naszego obozu Tejos odkryliśmy dwa nowe jeziorka pokryte lodem! Są one niewielkie i nie dajemy im dużych szans, by miały dostateczną głębokość do zanurkowania, ale to, co nas podekscytowało to fakt, że były usytuowane na wysokości ponad 5.850 metrów, zaledwie kilkadziesiąt metrów poniżej Licancabura, najwyżej położonego jeziora w którym udało się zanurkować. W obliczu faktu, że wczoraj grupa eksploratorów dojrzała kilka jezior poniżej skalno-lawowej grani, natchnęło to nas nadzieją, że być może uda się odkryć jeziora nadające się do nurkowania powyżej poziomu 5.900 metrów po chilijskiej stronie Ojos del Salado.

Poniedziałek, 26 marca Ojos del Salado (6.240 m)

Dziś dokonała się zmiana warty – Maciek z Patrykiem zajęli się drobnymi zadaniami obozowymi, a Kasia, Zbyszek, Paco i Cocke (jeden z naszych porterów) wyruszyli w ostateczne ustalenie trasy trawersu do jeziora na wys. 6.350 m n.p.m. Pierwsza połowa trasy przebiegła po ścieżkach wyznaczonych dnia wczorajszego przez Maćka i Paco, ale im się wyżej grupa wspinała, tym trudniej było o ustalenie optymalnej trasy. Grupa podzieliła się na dwie pary i próbowała znaleźć przejście przez skalno-lawową grań, która oddzielała nas od plateau na wys. ~6350 m n.p.m., prowadzącego do „naszego jeziora”. Pomimo kilku prób ustalenia trawersu grani, nie udało się znaleźć trasy, która byłaby bezpieczna dla wspinacza lub tragarza pod znacznym obciążeniem wagi sprzętu wysokogórskiego bądź nurkowego. Grupa dotarła do wys. 6.240 m n.p.m., zaledwie 100 m od poziomu „naszego jeziora”, ale wciąż nie mieliśmy zadowalającej trasy trawersu.

Nadszedł dzień decyzji co do przyszłości ekspedycji. Niestety, wydarzenia ostatnich 24 godzin były dla nas niekorzystne. Oprócz złej prognozy pogody, która zaczęła się realizować, Cocke miał fatalnego pecha – pomimo szczelnego „zakutania” twarzy i przylegających gogli wysokogórskich, do jego oka dostała się drobina pyłu skalnego. Patryk przez kilkadziesiąt minut odprawiał medyczne egzorcyzmy próbując tę drobinę odnaleźć, wypłukać, wreszcie uśmierzyć ból i zabezpieczyć maścią z antybiotykiem przed potencjalnymi następstwami. Mając przed sobą perspektywę utratę dwóch członków ekspedycji (ktoś musiałby sprowadzić Cockę do Refugio Atacama i dalej do szpitala w Copiapo), pogarszającą się pogodę i nie ustaloną do końca trasę trawersu, postanowiliśmy skupić się na nowo odkrytym jeziorze i zrezygnować z próby pobicia rekordu Guinnessa. Jeziorko wciąż pozostaje nieodkryte…

Niedziela, 25 marca, niesamowity dzień! jest odkrycie!!! a nawet dwa..

Kolejny rekord wysokości wyprawy dał się zespołowi nieco we znaki. Nie mamy żadnych objawów choroby wysokościowej, ale noce mamy już tylko na poły przespane, jesteśmy osłabieni i każda aktywność zajmuje więcej czasu. To jest, niestety, normalne na niemal 6000 metrów wysokości, niewiele z tym możemy zrobić… Kasia, Zbyszek i Patryk postanowili oddać się lekkim czynnościom w obozie, Maciek wraz z naszym przewodnikiem (Paco) udali się na trekking eksploracyjny. I jakże owocny! Już po 1,5 godzinie eksploracji wschodniego trawersu góry na północnym stoku Ojos del Salado naszym oczom ukazało się piękne górskie jezioro! Było to zaskoczenie zarówno dla Paco jak i dla Maćka. Jeziora nie było na mapie (tak, tak, na tej samej, najlepszej na świecie mapie tej góry i okolic…), a Paco kiwał z niedowierzaniem głową, przytaczając raz jeszcze swą opinię, wypowiedzianą podczas poszukiwań Laguna del Muerto, że w tak suchych warunkach „nie powinno” być żadnych jezior. Postanowiliśmy dokładniej zbadać odkrycie w drodze powrotnej do obozu. Kontynuowaliśmy obchodzenie wielkiego jęzora lawy i doszliśmy na wysokość ok. 6.040 metrów – do żlebu, którym poszliśmy kolejne 200-300 metrów w górę. W ten sposób przeszliśmy ok. 1.8 km i podeszliśmy w górę ok. 200 metrów stanowiące ok. 1/3 trawersu. Zrobiliśmy dokładne zdjęcia żlebu i interesującej nas potrzaskanej skalnej grani, mając szczegóły topografii dotyczące ok. 50-70% trasy trawersu – odpowiednio w poziomie i pionie. W tym miejscu dołączył do nas 60-cio latek Hernan (zarządca schroniska w Laguna Verde, zwany przez nas Herminatorem, ze względu na swą nadludzką siłę i wytrzymałość) i postanowiliśmy zejść do odkrytego dziś jeziora w celu jego zbadania. Okazało się, że jezioro jest położone niżej, ale za to znacznie większe niż początkowo sądziliśmy.

Schodząc Maciek dokonał szokującego odkrycia. Na wysokości ok. 5.860 metrów, za głazem, częściowo zakopany w piasku leżał poszarpany namiot! Ożyły wspomnienia związane z zaginionym 3,5 roku temu na Ojos del Salado Polakiem – Grzegorzem Kostyrą – jedynym wspinaczem zaginionym na tej górze od wielu, wielu lat. Paco brał udział w wielodniowej, szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej i, jak nam wspominał kilka dni temu, nie znaleziono żadnego śladu. Jak głęboko w psychice wszystkich osób związanych z tą górą jest zakorzeniona sylwetka dra Kostyry stanowi fakt, że gdy dziś Hernan i Paco dojrzeli się z daleka na stoku obaj pomyśleli to samo – że to „duch zaginionego Polaka”, który przypomina im o swej zagadce. Maciek oznaczył koordynaty GPS namiotu i zrobił zdjęcia, ale nie zbliżał się, chcąc się dowiedzieć, jakie procedury powinny być zachowane. Po jakimś czasie powrócił z Patrykiem i dwoma porterami i wykopali namiot dokonując dokumentacji fotograficznej na poszczególnych etapach.. Była to zewnętrzna powłoka namiotu produkcji japońskiej, więc nie powiązaliśmy tego znaleziska z zaginionym rodakiem. Wreszcie dotarliśmy do jeziora. Okazało się, że jest położone na wys. ok. 5.715 m n.pm., co, zgodnie z informacjami na stronie  ww.highestlake.com dawałoby mu miejsce w pierwszej dziesiątce na liście najwyższych jezior na świecie! I do dnia dzisiejszego nikt o nim nie wiedział! Zgodnie z pomiarami GPS ma ono 156 metrów długości. Szerokość wynosi 48 metrów. Jest częściowo pokryte lodem, woda jest krystalicznie czysta, pomiary gęstości wody także wskazują na brak jakiegokolwiek zasolenia czy zmineralizowania. Pomiaru głębokości nie  dokonaliśmy, ukształtowanie stoków wokół jeziora sugeruje, że będzie ono  stosunkowo płytkie – rzędu kilku metrów. Planujemy, o ile wystarczy nam czasu,  co zresztą oczywiste, zanurkowanie w nim! Zostały nam ostatnie dni wyprawy. Podejmujemy ostatnie przymiarki do trawersu do jeziora na wys. 6.350 metrów, liczymy obciążenia, godziny marszu, próbujemy oszacować jak będziemy się czuć podczas noclegu kolejne 500 metrów wyżej. Niestety, dostaliśmy właśnie informację, że pogoda ma się na dniach zepsuć i być „niestabilna”. Nie wiemy, czy to wpłynie na nasze plany, póki co trzymamy kciuki za utrzymanie się „stabilnej” pogody – temperatury do  -10 stopni Celsjusza i silnych, w porywach huraganowych wiatrów…