Ostatni dzień ekspedycji dla Kasi ma się zakończyć silnym akcentem – zdobyciem szczytu Ojos del Salado! Raz jeszcze dzielimy nasz zespół na dwie grupy – Paco, Kasia i Carlos wybierają się na szczyt, a Patryk, Maciek, Zbyszek i Cocke mają dokonać dokładnych pomiarów dwóch jezior odkrytych dnia wczorajszego. Na szczęście intensywna terapia oka naszego portera przyniosła pozytywne rezultaty i decyduje się wybrać się razem z nami.
Do grupy szczytowej dołącza „Herminator” Hernan oraz niemiecki turysta, który zwiedza Chile rowerem. Reżim zdobywania najwyższych szczytów jest niemiłosierny – trzeba wstać tuż po 2-giej rano, wyjść ok. 4-tej rano, by największe chłody przed wschodem słońca przywitać rozgrzanym marszem i zdobyć szczyt przed południem, kiedy pogoda znacznie się pogarsza.
Grupa „jeziorna” w przeciwieństwie do „szczytowej” może się wyspać i ruszyć w podróż eksploracyjną, gdy słońce już przygrzewa. Pierwsze jezioro roboczo od imienia odkrywcy nazywamy „jeziorem Patryka”. Dokładne pomiary laserowym dalmierzem wykazują długość i szerokość rzędu 22m x 19m, mniej więcej połowę rozmiarów jeziora Licancabur. Wysokość nad poziomem morza mierzona GPS wskazuje na 5.877 metrów, zaledwie 23 metry poniżej Licancabur. Patryk przebrał się w suchy skafander i zaczął spacerować po powierzchni jeziora, udając lodołamacz. Zebraliśmy próbki wody dla geomorfologów z UW, zmierzyliśmy grubość lodu (6-7 cm) i udaliśmy się do „jeziorka Maćka” – ponownie używamy tu roboczej nazwy od imienia odkrywcy. Jak nurkowie wiedzą, zakładanie i zdejmowanie suchego skafandra, nie jest czynnością łatwą, szybką czy przyjemną. Jak każdy sobie potrafi wyobrazić – ta sama czynność na wysokości niemal 6.000 metrów, przy ciśnieniu atmosferycznym o 50% niższym jest znacznie bardziej kłopotliwa. Patryk zdecydował się więc przejść pomiędzy jeziorkami w suchym skafandrze – zapewne jedyny taki trekking na takiej wysokości! „Jezioro Maćka” miało rozmiary 41m x 21m, było położone na wys. 5.865 metrów i podobnie jak „jezioro Patryka” jest zbyt płytkie by w nim zanurkować. Grubość lodu była niemal taka sama – 6-7 cm, ponownie zebraliśmy próbki wody do analiz fizykochemicznych.
Od powrotu do Refugio Tejos, grupa „jeziorna” wypatrywała „szczytowej” na najwyższej grani góry. Wreszcie pojawiły się sylwetki – wszystkie pięć. Niesamowite było podziwiać przesuwające się po skałach, lodzie i śniegu postaci, które były oddalone o kilka kilometrów w poziomie i 1000 metrów w pionie. Grupa „szczytowa” wróciła ok. 16-tej z sukcesem – udało się zdobyć szczyt Ojos del Salado – najwyższego wulkanu na świecie! Dodatkowo Kasia z Paco zrobili trawers krateru i zrobili kilka zdjęć na stronę argentyńską. Wprawdzie „naszego” jeziora na 6.350 m n.pm. nie udało się dostrzec (zasłaniało je zbocze Ojos), ale utrwaliliśmy na matrycy kilka innych – położonych niżej. Zdaje się, że strona argentyńska może być równie obfita w niespodzianki eksploracyjne jak chilijska. Kasia oceniła trasę na trudną, być może nawet trudniejszą niż nasze próby trawersu wschodniego. Wszyscy wspinacze byli niesamowicie szczęśliwi, choć zmęczeni i zziębnięci. Nasze obawy dotyczące pogarszającej się pogody potwierdzają się każdego dnia. Dziś chmury zebrały się wyjątkowo wcześnie i po południu mieliśmy ołów nad głowami. Tuż przed zmrokiem zaczął padać śnieg – po raz pierwszy podczas naszej ekspedycji. W innych wysokich górach to żadna nowość, ale tu, w jednym z najsuchszych rejonów świata nie zdarza się to często.