Uwaga, niektóre opisy mogą być drastyczne!
Zapewne wielu z Was zna tę historię – zekranizowaną w filmie pod tytułem „Dramat w Andach”. My też znaliśmy, choć nie ze wszystkimi szczegółami. 13 października 1972 roku w chilijskich Andach rozbił się samolot z 40 pasażerami i 5 członkami załogi – leciała nim ekipa rugby z katolickiej szkoły Stella Maris College w Montevideo (Urugwaj). Powodem była zła pogoda; po wyjściu z chmur pilot ujrzał ośnieżony stok i nie zdążył na czas poderwać samolotu, zawadzając skrzydłem o stok. 13 osób zginęło na miejscu, 32 przetrwało. Przez kilka dni żywili się resztkami jedzenia i wina pozostałymi w samolocie, potem nadszedł czas podejmowania trudnych decyzji… By przetrwać, rozbitkowie postanowili żywić się ciałami swych zmarłych współtowarzyszy, zakonserwowanymi w lodzie i śniegu. Początkowo robili to z wielkimi oporami, następnie musieli przyzwyczaić się do tej przykrej, wręcz obrzydliwej czynności. Gdy kolejne osoby zginęły pewnej nocy w lawinie śnieżnej, dwóch śmiałków zdecydowało się wyruszyć w drogę, by dać znać, że część pasażerów przeżyła. Gdy „zwiadowcy” dotarli do cywilizacji, zorganizowano wyprawę ratunkową. Jako że nie znano wpływu odosobnienia i wielodniowego kanibalizmu na psychikę ocalałych, grupa ratownicza została specjalnie przeszkolona. Znajdowało się w niej trzech wojskowych oraz trzech chilijskich przewodników górskich. Mieli specjalne polecenia dotyczące zbliżania się do rupy rozbitków. Najpierw helikopter kilkakrotnie okrążył wrak samolotu, sprawdzając, czy wciąż zostali przy życiu jacyś ludzie. Z powietrza obserwowano ich zachowanie. Następnie wylądowano, lecz w dużej odległości (ok. kilometra). Grupa ratunkowa rozdzieliła się i zaczęła zataczać kręgi, stopniowo zbliżając się do wraku. Obserwowali scenerię, zachowanie rozbitków oraz szczątki ludzkie znajdujące się wokół samolotu. Gdy wreszcie doszło do spotkania, serdecznościom nie było końca. Jednakże, by dać ostrożności zadość pierwszej nocy grupa ratunkowa rozbiła się kilkaset metrów od wraku samolotu i na zmianę trzymali wachtę pod bronią. Gdyby któryś z rozbitków próbował podejść na mniej niż 100 metrów, wachtujący miał „licencję na zabijanie”. Ostatecznie katastrofę przeżyło 16 osób – sami mężczyźni.
Jednym z trzech przewodników górskich będących częścią grupy ratunkowej był Maximiliano Martinez, który jest szefem chilijskiej firmy z której pomocy korzystaliśmy podczas naszej ekspedycji. Historię usłyszeliśmy więc z pierwszej ręki.