Po sobotniej przymiarce do nurkowania dziś wreszcie udało się nam zejść pod wodę trochę głębiej! Patryk ze Zbyszkiem zanurkowali w Laguna Verde ok. 12:15 lokalnego czasu. Nurkowanie było niezbyt głębokie – dno jeziora bardzo powoli się obniża. Zasolenie dało się raz jeszcze we znaki – nurkowie musieli założyć na siebie aż 26 kg balastu, by się zanurzyć. Patrykowi pod maskę nalała się woda co skutkowało bolesnym pieczeniem oczu. Przygotowania rozpoczęły się ok. godz. 9-tej rano i na tej wysokości zajęły sporo czasu. Ze względu na ekstremalne warunki, każdy z nurków był wyposażony w dwa niezależne źródła mieszanki oddechowej (NITROXu). W czasie tego nurkowania były także testowane maski pełno twarzowe, które były nowym elementem wyposażenia. Maciek także założył suchy skafander i wspierał nurków, pomagając w zakładaniu sprzętu na płytkiej wodzie, donosząc kolejne kilogramy ołowiu i słodką wodę w menażce. Wysiłek nurków był ogromny – podczas zakładania sprzętu tętno skoczyło do 150 uderzeń na minutę i nawet w chwilach uspokojenia i odpoczynku przekraczało 120 uderzeń. Obawialiśmy się, że nasze plany na popołudnie – wyjazd na wysokość ponad 5000 m n.p.m. po nurkowaniu są ryzykowne, ale bezpieczny profil nurkowania i fakt, że używamy NITROXu 36% spowodowały, że zdecydowaliśmy się podjąć to niewielkie ryzyko. Po wypłukaniu sprzętu w słodszej wodzie źródeł termalnych i sklarowaniu go, udaliśmy się na wycieczkę eksploracyjną. Tu, na Atakamie wiele nazw miejsc wiąże się ze śmiercią. Naszym dzisiejszym celem było jezioro Laguna del Muerto (Jezioro Śmierci), położone pomiędzy szczytami Mulas Muertas (Martwe Muły) oraz El Muerto (Śmierć). Spośród wielu map tych terenów jest jedna, której jakość jest zdecydowanie najlepsza i używają jej wszyscy, którym zależy na dokładności odwzorowania terenu. Precyzyjnie odczytaliśmy koordynaty jeziora i poprosiliśmy Paco o dowiezienie nas w jego okolice. Nasz przewodnik kilkakrotnie zakopał się w wulkanicznym piachu i sypkim, suchym żwirze (w tym raz dokładnie w tym samym miejscu co uprzednio Kasia), lecz za każdym razem po kilku próbach udawało mu się ruszyć dalej. Czuliśmy się jak podczas rajdu Paryż-Dakar! Po przejechaniu ponad 30 km drogą prowadzącą w okolice szczytu Ojos del Salado zjechaliśmy z szutrowej drogi w teren. Wreszcie dotarliśmy do miejsca, gdzie niektóre głazy wystawały co najmniej pół metra ponad poziom gruntu i po dwukrotnym zazgrzytaniu kamieni o podwozie, Paco zdecydował pozostawić samochód. Dalej wyruszyliśmy pieszo. Po około godzinie dotarliśmy do miejsca, gdzie grunt był lekko wilgotny – jedyny taki widok od kilku dni. Przez kolejne kilkadziesiąt minut krążyliśmy po okolicy, wchodząc na co wyższe wzniesienia, lecz niestety nie odnaleźliśmy jeziora. Cóż, jedyną satysfakcją, która nam pozostała to fakt, iż nasza wycieczka eksploracyjna pozwoli poprawić najlepszą na świecie mapę tych okolic – produkt niemieckich kartografów.